Do zniszczenia celu pilot użył dwóch różnych, zaawansowanych technologicznie środków: rakiety reagującej na podczerwień, która trafiła w jeden z silników Jumbojet-a, oraz drugiej, naprowadzanej radarowo, która rozerwała kadłub. Korean Air 007! zdążył krzyknąć przez radio pilot samolotu pasażerskiego. Później zapadła cisza. Przez 14 minut ogromny Boeing spadał z wysokości 10 tys. metrów, po czym wpadł do morza na zachód od tajnych baz wojskowych na radzieckim Sachalinie. Zginęli wszyscy. 269 pasażerów i członków załogi, w tym 76 Koreańczyków, 61 Amerykanów oraz obywatele 11 innych państw. Większość z nich rozpoczęła feralny lot na nowojorskim lotnisku Johna F. Kennedy'ego wkrótce po północy czasu lokalnego.
Siedem godzin później samolot wylądował w Anchorage na Alasce, gdzie wysiadło czterech pasażerów. Jumbo jeta przejęła inna załoga, dowodzona przez 45-letniego kapitana Chuna Byung In, doświadczonego pilota, który spędził za sterami 10547 godzin, w tym 6619 na Boeingach 747. O 4:00 rano, z 39-minutowym opóźnieniem, samolot linii KAL, oderwał się od pasa, rozpoczynając drugi etap rejsu numer 007, do odległego o ok. 6200km Seulu, stolicy Korei Południowej. Czy KAL 007 został porwany? Czy wydarzyła się katastrofa? Przez 18 godzin nadzieja walczyła z przerażeniem. Nie wiadomo było co się stało z zaginionym samolotem. Kapitan nie nadał sygnału SOS. Japońscy kontrolerzy ruchu powietrznego najwyraźniej nie zauważyli, że ich radary wykazują znaczne zboczenie Boeinga z kursu.
Pilotowi innego południowokoreańskiego samolotu, lecącego w odległości 160km od KAL 007, nie udało się nawiązać kontaktu z kapitanem Chunem. Dopiero sekretarz stanu George Shultz, uświadomił światową opinię publiczną, ujawniając wyniki analizy danych komputerowych: KAL 007 został świadomie strącony przez radzieckie myśliwce. Amerykański rząd zagrzmiał. Prezydent Reagan był zszokowany. Amerykańscy politycy dawali wyraz odczuciom opinii publicznej twierdząc, że zaatakowanie nie uzbrojonego samolotu cywilnego jest takim samym barbarzyństwem, jak zaatakowanie autobusu szkolnego. Przez następne 2 dni Związek Radziecki milczał na ten temat. Dopiero pod wpływem reakcji społeczności międzynarodowej władze radzieckie wydały oświadczenie mówiące o niezidentyfikowanym samolocie, który naruszył granice Związku Radzieckiego i wdarł się w głąb jego obszaru powietrznego. Stwierdzono, że myśliwce, które przechwyciły intruza, oddały w jego kierunku jedynie strzały ostrzegawcze oraz wystrzeliły pociski smugowe.
Ogólnoświatowe potępienie zbrodni określono jako sztucznie podsycaną wrzawę, sugerując jednocześnie, że samolot odbywał misję wywiadowczą. Opinia międzynarodowa zawrzała. Dziesiątki tysięcy Koreańczyków demonstrowało w Seulu. Zboczenie z kursu nie jest przez cywilizowane narody uznawane za zbrodnię-krzyczała w siedzibie ONZ Jeane Kirkpatrick, ambasador USA przy ONZ. Delegaci w osłupieniu przysłuchiwali się taśmie z nagraniem meldunków radzieckiego pilota. Jej treść dowiodła, że samolot został strącony z premedytacją. Minister Spraw Zagranicznych Związku Radzieckiego zareagował buńczucznie: Terytorium i granice ZSRR są święte. Ci, którzy dopuścili się tej prowokacji, bez względu na to, kim są, powinni wiedzieć, że ponoszą za nią całkowita odpowiedzialność.
W głębinach morskich leżała czarna skrzynka zawierająca zapis danych lotu oraz rozmów prowadzonych w kabinie pilotów. Zarówno Amerykanie jak i Rosjanie, wysłali na miejsce zatonięcia samolotu swoje jednostki. Czarna skrzynka nadaje sygnały pomocne w jej znalezieniu, słyszalne nawet wtedy gdy leży na głębokości 6000m pod wodą, jednak jej baterie wyczerpują się po miesiącu. Początkowo słychać je było z odległości 8km. Według raportów otrzymanych z amerykańskiego okrętu wojennego Stertett, w ogólnym zamieszaniu omal nie doszło do zderzenia dwóch okrętów poszukiwawczych. Wysiłki radzieckiej floty opłaciły się. Pięćdziesiąt dni po katastrofie, 20 października 1983 r. udało im się wydobyć czarną skrzynkę. Fakt ten został jednak zatajony. Dopiero w październiku 1992 r. prezydent Rosji Borys Jelcyn przekazał treść zapisu czarnej skrzynki przedstawicielom Stanów Zjednoczonych, Korei Południowej i rodzinom ofiar. Ich nadzieje okazały się jednak płonne. Uzyskane dokumenty nie wnosiły nic nowego. Rozmowy z kabiny pilotów były czysto rutynowe.
Osiem dni po katastrofie szef sztabu generalnego Związku Radzieckiego Nikołaj Ogarkow ogłosił w telewizji nową wersję wydarzeń. Przyznając bez ogródek, że radzieckie myśliwce powstrzymały samolot pasażerski rakietami typu powietrze-powietrze, przedstawił dwa sprzeczne ze sobą usprawiedliwienia.
Z jednej strony twierdził, że radzieccy kontrolerzy ruchu powietrznego pomylili KAL 007 z przelatującym w pobliżu amerykańskim samolotem wywiadowczym (RC-135), z drugiej zaś oświadczył, że koreański Boeing brał udział w misji szpiegowskiej na rzecz Stanów Zjednoczonych. Wyjaśnił też, że decyzja zestrzelenia została podjęta przez jednego z dowódców na radzieckim Dalekim Wschodzie, a nie na najwyższych szczeblach władzy. Zachodni obserwatorzy wyśmiali oba tłumaczenia. Co prawda, lecący w przeciwnym kierunku amerykański samolot wywiadowczy RC-135 kilka godzin wcześniej mijał KAL 007, jednak według dokonanego nagrania, pilot radzieckiego myśliwca widział Boeinga 747, który jest o połowę większy niż RC-135. Potwierdził, że widzi jego światła nawigacyjne i radiolokacyjne. Boeing 747 lecący na dużej wysokości, bez specjalistycznego przebudowania, gigantycznych i widocznych z daleka anten, nie był w stanie zdobyć żadnych istotnych materiałów wywiadowczych.
Dlaczego doskonały pilot, używający najnowocześniejszego jak na owe czasy sprzętu, zboczył tak daleko w głąb radzieckiego terytorium? Boeing 747 wyposażony był w trzy bezwładnościowe systemy nawigacyjne (INS), które utrzymywały samolot na zaprogramowanym kursie. Dla większej dokładności, dane dotyczące trasy lotu wprowadzono niezależnie do każdego z trzech komputerów pokładowych. W trakcie ostatniego kontaktu z Tokio kapitan Chun zameldował, że znajduje się 183km na południowy wschód od Hokkaido. Rzeczywiście znajdował się 183km od wyspy, ale na północ a nie na południowy wschód. Dlaczego kontrolerzy lotów nie poinformowali kapitana o pomyłce? Czy możliwe jest, że pilot linii lotniczych wybrał specjalnie trasę przez zamknięty obszar radziecki, żeby zaoszczędzić na paliwie? Ustalona pierwotnie trasa zwana Romeo 20, przebiegała tak blisko terytorium Związku Radzieckiego, iż piloci zwyczajowo używali radarów meteorologicznych, by upewnić się, że nie przekroczyli granicy. Narażanie samolotu i pasażerów przez zmianę kursu nie było warte niewielkich oszczędności.
W 1978 r. lotnictwo radzieckie ostrzelało inny koreański samolot, który zabłądził i zmusili go do lądowania. Uszkodzony Boeing 747 bezwładnie spadał przez 9600 metrów, zanim pilotom udało się odzyskać kontrolę nad samolotem i awaryjnie wylądować na zamarzniętym jeziorze w pobliżu Murmańska. Zginęło wtedy 2 pasażerów, 13 doznało obrażeń. Rosjanie uratowali rozbitków, a następnie wystawili koreańskiemu rządowi rachunek za poniesione straty. Incydent ten pozostawił trwały ślad w umysłach Rosjan, ogromnie zdeprymowanych tym, że Boeing 707 wleciał nie zauważony nad ich terytorium. Tym razem przez około dwie i pół godziny obserwowali zbliżanie się KAL 007 do radzieckiej przestrzeni powietrznej. Gdy samolot pasażerski przekroczył granicę nad Kamczatką, w jego stronę wystartowały 4 myśliwce typu Mig-23 i Su-15. Kolejne 4 samoloty przechwytujące dołączyły nieco później. Maksymalny czas lotu każdej z nich wynosił mniej niż 2 godziny, nawet z dodatkowymi zbiornikami paliwa.
Pilot samolotu Su-15 o nr bocznym 805, major Giennadij Nikołajewicz Osipowicz, który strącił koreański samolot, odrzucił puste zbiorniki dodatkowe w kilka sekund po dostrzeżeniu intruza, czyli pozostało mu zaledwie 35 minut na wypełnienie misji i powrót do bazy. Po włączeniu automatycznego systemu namierzania celu, 805 wysłał kontrolny sygnał identyfikacyjny swój-obcy (Friend or Foe; IFF), który mógł być odebrany jedynie przez radziecki samolot. Pilot radzieckiego myśliwca oznajmił, że dostrzega migające światła nawigacyjne samolotu koreańskiego. Znajdujący się 11km dalej pilot Miga-23 zameldował, że widzi samolot przechwytujący i jego cel. Radzieccy piloci, tak jak amerykańscy i inni, obowiązkowo szkoleni są w rozpoznawaniu sylwetek statków powietrznych. Boeinga 747 z jego charakterystycznym garbatym nosem trudno jest pomylić z innym samolotem. Pomalowany na biało Jumbo jet leciał ponad chmurami, oświetlony promieniami księżyca. W chwili gdy samolotowi koreańskiemu pozostało już zaledwie 90 sekund do opuszczenia przestrzeni radzieckiej (ok. 20km od międzynarodowej strefy powietrznej), pilot Su-15 wystrzelił w jego kierunku rakietę.
Śmierć niewinnych ofiar była ogromną tragedią, lecz w całym świecie zdawano sobie sprawę, że odwet lub ukaranie ZSRR przekreśli proces odprężenia. Nawet w momencie ogłoszenia komunikatu o zestrzeleniu koreańskiego samolotu, radzieccy i amerykańscy negocjatorzy nadal pracowali w Genewie nad szczegółami traktatu o redukcji arsenału nuklearnego. Jedyna względnie przekonująca hipoteza została opracowana w trakcie obliczeń przeprowadzonych na symulatorze lotu w zakładach Boeinga w Seattle. Kiedy kapitan Chun opuszczał Anchorage, nie mógł sprawdzić zaprogramowanej trasy lotu za pomocą systemu INS, ponieważ używany przez pokładowe komputery system radiokomunikacyjny VHS lotniska na Alasce był chwilowo wyłączony. Gdyby pilot podczas startu opierał się na wskazaniach kompasu, obrałby kurs 246. Odchylenie od ustalonego kursu wynosiłoby wówczas zaledwie 9 stopni, czyli 24km. Jeśli pilot kontynuowałby lot zgodnie z parametrami zamiast przełączać się na INS, jego błąd, w połączeniu z siłą wiatru, mógł skierować Jumbo jeta w zasięg radarów radzieckich myśliwców przechwytujących.
Czy jest możliwe, że niewielka awaria instalacji elektrycznej koreańskiego samolotu mogła całkowicie uszkodzić jego najważniejsze systemy? Wydaje się to mało prawdopodobne. Każdy z trzech systemów INS w Jumbo miał niezależne zasilanie. Ponadto źródłem zasilania w tego typu maszynie może być każdy z czterech generatorów napędzanych osobnymi silnikami samolotu. Boeing 747 dysponował też pięcioma niezależnymi radiostacjami, a do momentu katastrofy załoga nie straciła kontaktu z naziemnymi punktami radiolokacyjnymi. Nic specjalnego, normalny lot. Bardzo, bardzo spokojny-wspominał jeden z członków załogi, która opuściła samolot w Anchorage. Rzeczywiście, poza amerykańskim kongresmanem, który jako jedyny zajmował miejsce w kabinie pierwszej klasy, pasażerowie byli przeciętnymi ludźmi. Wielu z nich podróżowało wraz z rodzinami. Klasa business była pełna, ale w ekonomicznej około 80 miejsc było wolnych. W kabinach panował półmrok, a większość pasażerów spała. Wszystko odbywało się rutynowo. Dziesiątki cywilnych samolotów co tydzień przemierzało tą trasę. Ta zwyczajność rejsu sprawiła, że ból krewnych i przyjaciół ofiar był jeszcze trudniejszy do zniesienia. Bliscy tych, którzy zginęli w katastrofie, zostali przewiezieni samolotem KAL na Hokkaido. Stamtąd promami popłynęli w miejsce, gdzie odnaleziono ciało małego dziecka. Aby uczcić pamięć zmarłych, wrzucili do morza wieńce i bukiety świeżych kwiatów.
Publikacja pochodzi z grudnia 2016 roku ( zaktualizowana: listopad 2023)
Źródło zdjęć: Wikimedia (Public Domain)